Dzisiaj mijają dokładnie dwa lata. Jakoś tak dziwnie życie biegnie nadal do przodu tyle że bez Ciebie...
Bez twoich żartów, dowcipów. Twojego wesołego sposobu bycia. Jedyne co mogę dla Ciebie dzisiaj zrobić to nie zapomnieć o Tobie i zapalić Ci świeczkę i wstawić kwiaty do wazonu.
Cieszę się, że mieliśmy dobry kontakt i że zawsze mogliśmy o czymś tam pogadać. Żałuję tego że nigdy nie byłeś w moim mieszkaniu w Warszawie. Tak niewiele zabrakło. Miałeś przyjechać na koniec lipca, bodajże 29. Powiedziałem żebyś nie jechał nie dlatego że nie chciałem żebyś u mnie był, tylko dlatego że nie chciałem żebyś się męczył. Wtedy były takie straszne upały po 40 stopni. Bałem się że coś Ci sie stanie...
I stało się... umarłeś dokładnie 3 tygodnie później. W sumie nie wiem dlaczego się tak stało. Dlaczego Bóg nie dal Ci kolejnej szansy. Może po prostu za często Ci dawał szanse a Ty już ich nie zauważałeś zupełnie. Często prosiliśmy Cię o to żebyś bardziej dbał o siebie. Żebyś nie pił i nie palił papierosów. Żebyś bardziej pilnował co jesz. Ale chyba myślałeś że to może dotknąć wszystkich tylko nie Ciebie...
Tatusiu, my zawsze będziemy Cię kochać i o Tobie pamiętać. Nie wiem tylko dlaczego tak szybko mi Cibie zabrał Bóg. Tyle razy żeśmy rozmawiali że musisz o siebie bardziej dbać.
Pamiętasz jak wyjeżdżając końcem lipca obiecałem Ci że kupię Ci taki rower jaki zechcesz tylko żebyś rzucił papierosy. Byliśmy wtedy na wspólnej i w zasadzie jedynej wycieczce rowerowej jaką przyszło nam razem odbyć. Pojechaliśmy z "wujkiem" Januszem. On na swojej kolarce a my we dwóch na góralach. Najpierw się z Tobą spierałem żebyś nie brał papierosów ze sobą. Przecież jechaliśmy na rower więc po co Ci miały być papierochy. W końcu ustąpiłeś. Wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy do Załuża przez Bykowce. Byłeś zadowolony tylko w połowie drogi zrobiliśmy sobie przystanek i stwierdziłeś że "teraz to byś sobie zapalił". My żeśmy się roześmiali i pojechaliśmy dalej.
W drodze powrotnej zaprosiłem Was na kefir owocowy do sklepu na bykowcach. Wypiliśmy po kefirze i pojechaliśmy dalej. To była naprawdę fajna wycieczka.
Nie wiem co się wydarzyło później, że zacząłeś pić. W kilka dni po twoim wyjeździe dowiedziałem się że pijesz cały tydzień. I jeździłeś do pracy za kierownicą. W dzień przed twoją śmiercią popsuł Ci twój truck. Stanął silnik i musiałeś go zostawić koło flisaka. Tam już został. Mama po twojej śmierci, w piątek jak zobaczyła twoje auto powiedziała: "Tkuck się skończył, i Dzinek się skończył"...
Coś w tym jest. Może to było ostrzeżenie. Może gdybyś dzień przed śmiercią tak nie popił, dzisiaj pewnie byś żył.
A tak, wiedziałeś że coś jest nie tak. Miałeś bóle w ramionach promieniujące od kręgosłupa, ale myślałeś że to po prostu objawy kaca. A to nie był kac Tatusiu... To był zawał i jego typowe objawy. Może gdybyś wtedy był trzeźwy wszystko by się jakoś rozeszło po kościach. A tak?? Mamy Cię na cmentarzu... Już nigdy nie będziemy Cie szukać, już na zawsze wiemy gdzie jesteś...
Kocham Cię Tatusiu...
poniedziałek, 18 sierpnia 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz