poniedziałek, 1 grudnia 2008
Nikt nie zastapi twojego miejsca...NIGDY!!! Tu na ziemi??! W sercu... Wszedzie.....
Dlatego dziekuje ci.... I oddaje wszystko co mam w wielkim holdzie, moja muzyke, slowa, wszystko czym jestemmm
Dziekuje ci za to ze byles... i zawsze bedziesz...
To byla chwila jeden moment niepozornie czas plynal
ja jak zwykle zawalony zajety prosta rutyna,
od samego rana najzwyklejszy harmonogram
pobudka szkola powrot do domu do tych co kocham,
by zobaczyc ich znowu po raz niezliczony
wszystko po to aby swoja troske o nich uspokoic
swoje serce ktore drga gdy nie mam z nimi kontaktu
i wlasnie tak kazdego dnia wyglada milosc i brak tchu,
za nimi tesknie czas uplywa a ja chce byc przy nich
niestety zycie burzy plany nie masz wplywu na te dyby,
od zawsze tak bylo i bedzie jeszcze dlugo
wystarczy jedna tragedia by wszystko nagle sie syplo,
to byl ten dzien nie zaden inny poniedzialek
godzina 16 i ostatnie pozegnanie,
szybki ulamek chwili przecierasz oczy
stajesz jak wryty dreszcz przelecia nie dochodzi do glowy,
ze patrzysz i widzisz lezacego tate
bezradnie zegnasz go karetka nic juz nie jest w stanie,
rece opadly pustka a ja na kolana
łzy biegna jak szalone konie obok moja mama,
zawsze byla przy nim i tak do konca zostalo
ja bezradny bo co moglem zrobic patrzac na to,
nic nie moglem a od srodka rozrywalo mnie calego
widok ksiedza ktory modlil sie nad nim przeszyl jak przeciag,
chcialem go przytulic chociaz on mnie juz nie mogl
dziewietnastoletni chlopak zostal bez taty w tym wieku,
mlody smarkacz ktory ma teraz problemy z wiara
ty byles nauczycielem, miloscia przedewszystkim tata,
a teraz mam ciebie w sercu i na cmentarzu
spotkania tylko nad grobem Boże do czegos doprowadzil,
wyniosles mnie tam gdzie niebo styka sie z ziemia
nie oddam tego uczucia ktore wtedy bylo wewnatrz,
ten obraz jak noz wbity siedzi do dzisiaj
wszedzie cie widze tesknota mnie przeszywa,
pamietam nasze ostatnie swieta nie dawno
ale juz nie wspolne puste bo ciebie zabraklo,
mialem nierealna nadzieje tak bardzo chcialem
aby ujrzec cie znow jak przechodzisz przez klatke,
ze swoim entuzjazem ktorego miales zawsze,
dla ludzi od serca bez klamst szanowales slowo
pracuj i buduj zostaw pieniadze dbaj o honor,
nie liczy sie pozycja liczy sie to kim jestes
wszystko co mam zawdzieczam tobie i mamie nie reszcie,
nie calemu swiatu i wszystkim propozycja
jedynie zniczem moge ci podziekowac i modlitwa,
za wszystko nie wymienie bo zabraklo by zycia
oddaje ci najwiekszy hold bo jestem dumny ze gram syna,
twojego syna ktory bedzie zawsze cie podziwial,
co dostalem od Boga musze wykorzystac
nie poddaj sie jak spiewales w trudnych chwilach,
mam twoja motywacje i ciebie przed oczyma,
przed tym co jest przedemna nie moge sie zatrzymac,
musze tak jak ty podazac nieustannie
nigdy nie odpuszczac wspierac mame brata babcie,
potrzebuja tego bo musimy trzymac sie razem
chociaz nie raz nie potrafie poradzic sobie z zalem,
ktory zżera jak rak gdy patrze na fotografie,
widze ciebie i patrze nie moge sie oderwac
bolesne drganie serca zrozumiec to nie wiem jak,
w glowie taki korek mysli niepoukladany schemat,
bo ciebie juz nie ma chcialbym sie obudzic
albo wogole nie urodzic aby tego przechodzic, nie mam juz slow jak mi ciezko tylko ty wiesz
kocham cie i tesknie dziekuje tato za wszystko na zawsze Twoj synek.......
sobota, 20 września 2008
Wierszyki Taty 2
Opowiem Ci bajkę ,
jak kot palił fajkę.
Na długim cybuchu ,
Spalił sobie ucho,
A gdzie to ucho?
-Woda porwała,
A gdzie ta woda?
-Gołębie wypiły,
A gdzie gołębie?
- W lesie na dębie,
A gdzie ten dąb?
- Siekierka zrąbała,
A gdzie ta siekierka?
- U chłoopa za pasem,
A gdzie ten chłop?
- Umarł pod progiem,
A jak mu grali?
- Baranim rogiem
jak kot palił fajkę.
Na długim cybuchu ,
Spalił sobie ucho,
A gdzie to ucho?
-Woda porwała,
A gdzie ta woda?
-Gołębie wypiły,
A gdzie gołębie?
- W lesie na dębie,
A gdzie ten dąb?
- Siekierka zrąbała,
A gdzie ta siekierka?
- U chłoopa za pasem,
A gdzie ten chłop?
- Umarł pod progiem,
A jak mu grali?
- Baranim rogiem
Wierszyk Taty 1
Była sobie baba jedna,
Bardzo chciwa i niebiedna,
miała trepki dwa ponsowe,
a pod czepcem siwą glowę.
Wielka była gospodyni,
worek zlota trzyma skrzyni,
obok niego worek srebra,
niczego tej babie nie brak.
Raz w niedzielę za piec wlazła,
i buraczka tam znalazła,
hej buraczku chodź do garnka,
będzie z Ciebie barszczu miarka.
Wlała wody cztery dzbany,
gotuj że się mój kochany,
do południa burak szumiał,
ugotował się ja umiał.
Przyszła córka z ziemniaczyska,
odsunęła z barszczem miskę,
przyszedł synek popróbował,
lecz mu barszczyk nie smakował.
Zawołała psy i koty,
jedzcie barszczyk wy niecnoty,
pies spróbował, kot spróbował,
lecz im barszczyk nie smakował.
Aż do baby w tydzień potem,
przyszła kumcia z sercem złotym,
Jedzcie barszczyk kumciu moja,
pies go nie chciał kot nie dojadł,
moje dzieci go nie chciały
ale barszczyk doskonały.
Aż się misa rozzłościła,
co na haku w górze była,
gdy tak baba gada gada,
bęc jej misa na łeb spada.
A że bardzo była duża,
więc nabiła babie guza.
Siedziało guzisko cały kwartał,
była baba tego warta.
Bardzo chciwa i niebiedna,
miała trepki dwa ponsowe,
a pod czepcem siwą glowę.
Wielka była gospodyni,
worek zlota trzyma skrzyni,
obok niego worek srebra,
niczego tej babie nie brak.
Raz w niedzielę za piec wlazła,
i buraczka tam znalazła,
hej buraczku chodź do garnka,
będzie z Ciebie barszczu miarka.
Wlała wody cztery dzbany,
gotuj że się mój kochany,
do południa burak szumiał,
ugotował się ja umiał.
Przyszła córka z ziemniaczyska,
odsunęła z barszczem miskę,
przyszedł synek popróbował,
lecz mu barszczyk nie smakował.
Zawołała psy i koty,
jedzcie barszczyk wy niecnoty,
pies spróbował, kot spróbował,
lecz im barszczyk nie smakował.
Aż do baby w tydzień potem,
przyszła kumcia z sercem złotym,
Jedzcie barszczyk kumciu moja,
pies go nie chciał kot nie dojadł,
moje dzieci go nie chciały
ale barszczyk doskonały.
Aż się misa rozzłościła,
co na haku w górze była,
gdy tak baba gada gada,
bęc jej misa na łeb spada.
A że bardzo była duża,
więc nabiła babie guza.
Siedziało guzisko cały kwartał,
była baba tego warta.
poniedziałek, 18 sierpnia 2008
Dzisiaj mijają dokładnie dwa lata. Jakoś tak dziwnie życie biegnie nadal do przodu tyle że bez Ciebie...
Bez twoich żartów, dowcipów. Twojego wesołego sposobu bycia. Jedyne co mogę dla Ciebie dzisiaj zrobić to nie zapomnieć o Tobie i zapalić Ci świeczkę i wstawić kwiaty do wazonu.
Cieszę się, że mieliśmy dobry kontakt i że zawsze mogliśmy o czymś tam pogadać. Żałuję tego że nigdy nie byłeś w moim mieszkaniu w Warszawie. Tak niewiele zabrakło. Miałeś przyjechać na koniec lipca, bodajże 29. Powiedziałem żebyś nie jechał nie dlatego że nie chciałem żebyś u mnie był, tylko dlatego że nie chciałem żebyś się męczył. Wtedy były takie straszne upały po 40 stopni. Bałem się że coś Ci sie stanie...
I stało się... umarłeś dokładnie 3 tygodnie później. W sumie nie wiem dlaczego się tak stało. Dlaczego Bóg nie dal Ci kolejnej szansy. Może po prostu za często Ci dawał szanse a Ty już ich nie zauważałeś zupełnie. Często prosiliśmy Cię o to żebyś bardziej dbał o siebie. Żebyś nie pił i nie palił papierosów. Żebyś bardziej pilnował co jesz. Ale chyba myślałeś że to może dotknąć wszystkich tylko nie Ciebie...
Tatusiu, my zawsze będziemy Cię kochać i o Tobie pamiętać. Nie wiem tylko dlaczego tak szybko mi Cibie zabrał Bóg. Tyle razy żeśmy rozmawiali że musisz o siebie bardziej dbać.
Pamiętasz jak wyjeżdżając końcem lipca obiecałem Ci że kupię Ci taki rower jaki zechcesz tylko żebyś rzucił papierosy. Byliśmy wtedy na wspólnej i w zasadzie jedynej wycieczce rowerowej jaką przyszło nam razem odbyć. Pojechaliśmy z "wujkiem" Januszem. On na swojej kolarce a my we dwóch na góralach. Najpierw się z Tobą spierałem żebyś nie brał papierosów ze sobą. Przecież jechaliśmy na rower więc po co Ci miały być papierochy. W końcu ustąpiłeś. Wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy do Załuża przez Bykowce. Byłeś zadowolony tylko w połowie drogi zrobiliśmy sobie przystanek i stwierdziłeś że "teraz to byś sobie zapalił". My żeśmy się roześmiali i pojechaliśmy dalej.
W drodze powrotnej zaprosiłem Was na kefir owocowy do sklepu na bykowcach. Wypiliśmy po kefirze i pojechaliśmy dalej. To była naprawdę fajna wycieczka.
Nie wiem co się wydarzyło później, że zacząłeś pić. W kilka dni po twoim wyjeździe dowiedziałem się że pijesz cały tydzień. I jeździłeś do pracy za kierownicą. W dzień przed twoją śmiercią popsuł Ci twój truck. Stanął silnik i musiałeś go zostawić koło flisaka. Tam już został. Mama po twojej śmierci, w piątek jak zobaczyła twoje auto powiedziała: "Tkuck się skończył, i Dzinek się skończył"...
Coś w tym jest. Może to było ostrzeżenie. Może gdybyś dzień przed śmiercią tak nie popił, dzisiaj pewnie byś żył.
A tak, wiedziałeś że coś jest nie tak. Miałeś bóle w ramionach promieniujące od kręgosłupa, ale myślałeś że to po prostu objawy kaca. A to nie był kac Tatusiu... To był zawał i jego typowe objawy. Może gdybyś wtedy był trzeźwy wszystko by się jakoś rozeszło po kościach. A tak?? Mamy Cię na cmentarzu... Już nigdy nie będziemy Cie szukać, już na zawsze wiemy gdzie jesteś...
Kocham Cię Tatusiu...
Bez twoich żartów, dowcipów. Twojego wesołego sposobu bycia. Jedyne co mogę dla Ciebie dzisiaj zrobić to nie zapomnieć o Tobie i zapalić Ci świeczkę i wstawić kwiaty do wazonu.
Cieszę się, że mieliśmy dobry kontakt i że zawsze mogliśmy o czymś tam pogadać. Żałuję tego że nigdy nie byłeś w moim mieszkaniu w Warszawie. Tak niewiele zabrakło. Miałeś przyjechać na koniec lipca, bodajże 29. Powiedziałem żebyś nie jechał nie dlatego że nie chciałem żebyś u mnie był, tylko dlatego że nie chciałem żebyś się męczył. Wtedy były takie straszne upały po 40 stopni. Bałem się że coś Ci sie stanie...
I stało się... umarłeś dokładnie 3 tygodnie później. W sumie nie wiem dlaczego się tak stało. Dlaczego Bóg nie dal Ci kolejnej szansy. Może po prostu za często Ci dawał szanse a Ty już ich nie zauważałeś zupełnie. Często prosiliśmy Cię o to żebyś bardziej dbał o siebie. Żebyś nie pił i nie palił papierosów. Żebyś bardziej pilnował co jesz. Ale chyba myślałeś że to może dotknąć wszystkich tylko nie Ciebie...
Tatusiu, my zawsze będziemy Cię kochać i o Tobie pamiętać. Nie wiem tylko dlaczego tak szybko mi Cibie zabrał Bóg. Tyle razy żeśmy rozmawiali że musisz o siebie bardziej dbać.
Pamiętasz jak wyjeżdżając końcem lipca obiecałem Ci że kupię Ci taki rower jaki zechcesz tylko żebyś rzucił papierosy. Byliśmy wtedy na wspólnej i w zasadzie jedynej wycieczce rowerowej jaką przyszło nam razem odbyć. Pojechaliśmy z "wujkiem" Januszem. On na swojej kolarce a my we dwóch na góralach. Najpierw się z Tobą spierałem żebyś nie brał papierosów ze sobą. Przecież jechaliśmy na rower więc po co Ci miały być papierochy. W końcu ustąpiłeś. Wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy do Załuża przez Bykowce. Byłeś zadowolony tylko w połowie drogi zrobiliśmy sobie przystanek i stwierdziłeś że "teraz to byś sobie zapalił". My żeśmy się roześmiali i pojechaliśmy dalej.
W drodze powrotnej zaprosiłem Was na kefir owocowy do sklepu na bykowcach. Wypiliśmy po kefirze i pojechaliśmy dalej. To była naprawdę fajna wycieczka.
Nie wiem co się wydarzyło później, że zacząłeś pić. W kilka dni po twoim wyjeździe dowiedziałem się że pijesz cały tydzień. I jeździłeś do pracy za kierownicą. W dzień przed twoją śmiercią popsuł Ci twój truck. Stanął silnik i musiałeś go zostawić koło flisaka. Tam już został. Mama po twojej śmierci, w piątek jak zobaczyła twoje auto powiedziała: "Tkuck się skończył, i Dzinek się skończył"...
Coś w tym jest. Może to było ostrzeżenie. Może gdybyś dzień przed śmiercią tak nie popił, dzisiaj pewnie byś żył.
A tak, wiedziałeś że coś jest nie tak. Miałeś bóle w ramionach promieniujące od kręgosłupa, ale myślałeś że to po prostu objawy kaca. A to nie był kac Tatusiu... To był zawał i jego typowe objawy. Może gdybyś wtedy był trzeźwy wszystko by się jakoś rozeszło po kościach. A tak?? Mamy Cię na cmentarzu... Już nigdy nie będziemy Cie szukać, już na zawsze wiemy gdzie jesteś...
Kocham Cię Tatusiu...
poniedziałek, 17 grudnia 2007
Spowiedź do T...
Takiego nieróbstwa to już od dawna nie pamiętam. W pracy spokój totalny. Wszystko się jakoś kręci. Ale szczerze powiedziawszy. To mam uczucie jakbym nic tutaj nie robił.
Po fali wielkiej gonitwy, pędzenia i załatwiania wielu różnych spraw dzisiaj czuję się jakbym nic nie robił. Nie wiem czy ja się do końca nadaję do tego żeby w taki sposób nadzorowac pracę innych ludzi. Czasem wydaje mi sie że trzeba mieć wredny charakter do tego żeby poganiać ludzi.
Poza tym kogo mam poganiać skoro nie mam ani dalekosiężnych celów, ani zbyt wielu pracowników. A z kolei nie należę do typu ludzi którzy odczuwają przyjemność z robienia krzywdy innym ludziom.
Atmosfera świąteczna jakoś na razie nie udziela mi się w ogóle.
Często wracam myślami do tych chwil kiedy Tato był z nami.Nawet teraz czuję jak przechodzą mnie ciarki... on tutaj jest... jestem przekonany że on nad nami czuwa. Pytanie tylko dlaczego musiał odejść. Nie znajduję wytłumaczenia. On byl taki młody...
Miał dopiero 48 lat. A ja w roku w którym umarł nie złożyłem mu ani życzeń z okazji urodzin ani z okazji dnia ojca... może dlatego umarłeś... żebym zrozumiał że nienawiść potrafi zabić... tak jak moja nienawiść pozwoliła zebyś odszedł...
Zasypiając wieczorem często widzę Cię przed zaśnięciem i nie potrafię pojąć jak coś tak strasznego mogło się Tobie przytrafić... Tobie albo nam...
wiem ze nie chciałeś i oddałbyś wszystko żeby tutaj być dzisiaj z nami i zeby to wszystko się nie stało...
ale niestety Tatko... to wszystko stało się faktem :(
niczego nie cofniesz, ja też nie. tych wszystkich zlych słów i wydarzeń jakie miały miejsce przez ostatnie lata.
Często Cię wspominam i są to głównie wspomnienia miłe. staram się nie pamiętać tych rzeczy które były złe. staram się wrzucić je w niebyt tak jakby nie miały znaczenia...
pamiętam dzien kiedy odszedłeś... dzień wcześniej - to byl czwartek - wyjechałem do domu dość późno bo około 20 wieczorem zabierając ze sobą rodziców Rafała, Sylwie i Natalię... droga była długa i męcząca. Dojechaliśmy doiero około 2 w nocy w piątek...
Bylem strasznie zmęczony i poszedłem spać. Zdenerwowało mnie jednak to że tego dnia się tak strasznie upiłeś...
byłem na Ciebie wściekły. ale myślałem o tym żeby wstać rano i zawieść Cię do pracy do Leska...
zasnąłem...
obudził mnie straszny krzyk Mamy: "Adaś, wstawaj Tato spadł i leży nieprzytomny na placu w Lesku". nie zapomnę tego krzyku do końca życia...
w ciągu 10 sekund ubrałem sie i zleciałem na dół gotowy do tego żeby wyjść z domu.
Mama cały czas płakała. Ona czuła że to nie jest po prostu wybryk ojca, ani jakieś małe zasłabnięcie...
Wsiadłem do samochodu i z ogromnymi nerwami wyruszyliśmy do Leska. Na Młynarskiej, na wysokości Kwiatowej minęliśmy rodziców Rafała którzy wybrali się na poranny spacer do miasta.
Była godzina 10:20
Pędziłem strasznie przez obwodnicę w kierunku Zagórza wykorzystując samochód do granic możliwości. Silnik wył a hamulce były rozgrzane do białości...
Jadąc rozmawiałem z mamą. Była strasznie zdenerwowana. Płakała, martwiąc się czy coś się nie stało ojcu. A ja byłem na niego wściekły. Pamiętam, że odgrażałem się strasznie. Do końca życia nie zapomnę jak na drodze przy zajeździe Kmita przed Leskiem powiedziałem w nerwach " Mamo jak ja go nienawidzę"...
To nie była prawda... zawsze kochałem swoich rodziców... i zawsze będę ich kochał...
dojechaliśmy na miejsce. Cała droga trwała może 15 minut.
wjechałem na teren przy dworcu w Lesku gdzie mieściła się hurtownia Taty. zatrzymałem się zaraz za pierwszym ogrodzeniem. Zobaczyłem karetkę pogotowia. To byl prawdopodobnie Mercedes Sprinter albo Ford Transit. To w tej chwili i tak nie ma większego znaczenia ale chcę zapisać jak najwięcej szczegółów z tego dnia.
Widząc stojącą karetkę ulżyło mi. Za chwile okazało się, że jednak była to tylko chwilowa ulga. Pomyślałem że nie jest źle skoro karetka nadal stoi. Pewnie Tato się przewrócił i skaleczył, zranił i go opatrują. Wysiadłem z samochodu. Mama wysiadła również. Zaparkowaliśmy naprzeciwko karetki.
Szedłem wzdłuż karetki. Mijając ją zobaczyłem ze hurtowania Taty jest zamknięta na kłódkę. A przed hurtownią nikogo nie ma.
Spojrzałem na karetkę. A dokładnie na jej tylne drzwi. Wtedy to zobaczyłem coś co mną wstrząsnęło... przez zamknięte drzwi karetki zobaczyłem jak tato leży na noszach a sanitariusze próbują go reanimować.
Otworzyłem boczne drzwi karetki, jednak sanitariuszka mnie przegoniła.
Wiedziałem że jest bardzo źle. Mama powiedziała "Adasiu ona umiera!!!" - wtedy przytuliłem ją. Strasznie płakała. nigdy nie wiedziałem mamy w takim stanie.
Przytulałem ją przez chwile po czym pościłem i pobiegłem do karetki...
Wszedłem tylnymi drzwiami. Spojrzałem na Ciebie i się przeraziłem. Miałeś szeroko, nienaturalnie otwarte oczy, rurkę intubacyjną włożoną do gardła, głęboko otwarte usta, . Wtedy zdałem sobie sprawę jak bardzo jest źle.
Spojrzałem na lekarza i zapytałem "Panowie jak to wygląda?" on spojrzał mi w oczy i tylko pokiwał głową.
Cały czas Cię reanimowali.
Trzymałem twoją rękę w swojej dłoni.
Głaskałem ją i całowałem. powtarzałem patrząc na Ciebie "Tao wstawaj, Tato obudź się, Staruszku nie rób ni tego". Powiedziałem do ekipy karetki: "on jutro ma ślub córki, o nie może umrzeć, on musi żyć". Zapytałem czy robili już elektrowstrząsy. Powiedzieli że tak. Powiedziałem spróbujmy jeszcze raz. On musi żyć. Musimy go uratować.
Odpalili defibrylator. Słyszałem w uszach tylko wycie budzącego się urządzenia. Usłyszałem: odsunąć się! i nastąpił strzał. Tato poderwał się od uderzenia fali wysokiego napięcia prądu. Skurczyły mu sie ręce jednak nie zmieniło to w żaden sposób wyglądu fali na wykresie urządzenia.
Jeszcze raz. Odsunąć się. Strzał. I znów nic. Lekarz pokiwał głową patrząc na mnie. Powiedział nic już tutaj nie pomożemy.
Stałem bezradnie nad Tobą. czułem sie tak bezsilny.Sanitariusze zaczęli zdejmować rękawiczki. Wyszedłem z karetki. Odsunęły się drzwi. Mama dowiedziała się że Tato nie żyje. To było straszne. ta bezsilność. Widziełem mamę która płakała tak bardzo jak jeszcze nigdy w życiu nie widziałem żeby ktoś tak płakał. Był to straszny ból dla mnie. Nic nie mogłem zrobić.
Pomyślałem że muszę spróbować. Wskoczyłem do karetki. Zacząłem robić masaż serca. Szybko jednak zdałem sobie sprawę że w tym przypadku cud sie nie wydarzy...
Lekarz tylko zamknął Tacie oczy. Na jego ciele pojawiły sie plamy opadowe właściwe dla nieboszczyków.
Cały czas miałem nadzieję że to wszystko mi się jeszcze śni... że to tylko zły sen z którego jeszcze się nie obudziłem.
Mama siedziała w karetce głaszcząc Tatę po głowie i całując. W koło było dużo krwi. Tato upadając uderzył się i rozbił głowę powodując dodatkowy krwotok.
Na plac przyjechała Maja, Ewa i Rafał. Maja miała mieć ślub następnego dnia. Dowiedzieli sie tylko że Tato nie żyje. Wszyscy zaczęli płakać. Wszyscy bez wyjątku. Ewa spadła na ziemię zachodząc się łzami. Nie mogłem jej podnieść. Maja podeszła do karetki gdzie leżał Tata na noszach.
Wszyscy płakaliśmy. Ściskając się na przemian. Nie wiem kto dał nam siłę by przez to przejść.
Wziąłem klucze od hurtowni. Wszedłem do hurtowni. Na progu była plama zaschnietej krwi. Tutaj leżała głowa Taty. Plama krwi miała jakieś 10 cm i nieregularny kształt.
Była już prawie sucha. Wziąłem z kantorka ścierkę którą on normalnie wycierał sobie ręce i wytarłem plamę mocząc ścierkę kilkakrotnie w wodzie. Po lewej stronie od wejścia leżał pojemnik z wędlinami przygotowanymi na Berdo. Miał je zawieźć. Już nie zdążył. Zadzwoniłem do Ani która miała tego dnia wyjeżdżać z Warszawy żeby przyjechać na Ślub Majki i Rafała.
Powiedziałem:
-Aniu jesteś jeszcze w pracy.
-tak, ale skończę wcześniej
-Aniu, nie bierz sukienki tej złotej, weź sobie coś ciemnego...
-co się stało
-Aniu, mój Tato nie żyje...
Po fali wielkiej gonitwy, pędzenia i załatwiania wielu różnych spraw dzisiaj czuję się jakbym nic nie robił. Nie wiem czy ja się do końca nadaję do tego żeby w taki sposób nadzorowac pracę innych ludzi. Czasem wydaje mi sie że trzeba mieć wredny charakter do tego żeby poganiać ludzi.
Poza tym kogo mam poganiać skoro nie mam ani dalekosiężnych celów, ani zbyt wielu pracowników. A z kolei nie należę do typu ludzi którzy odczuwają przyjemność z robienia krzywdy innym ludziom.
Atmosfera świąteczna jakoś na razie nie udziela mi się w ogóle.
Często wracam myślami do tych chwil kiedy Tato był z nami.Nawet teraz czuję jak przechodzą mnie ciarki... on tutaj jest... jestem przekonany że on nad nami czuwa. Pytanie tylko dlaczego musiał odejść. Nie znajduję wytłumaczenia. On byl taki młody...
Miał dopiero 48 lat. A ja w roku w którym umarł nie złożyłem mu ani życzeń z okazji urodzin ani z okazji dnia ojca... może dlatego umarłeś... żebym zrozumiał że nienawiść potrafi zabić... tak jak moja nienawiść pozwoliła zebyś odszedł...
Zasypiając wieczorem często widzę Cię przed zaśnięciem i nie potrafię pojąć jak coś tak strasznego mogło się Tobie przytrafić... Tobie albo nam...
wiem ze nie chciałeś i oddałbyś wszystko żeby tutaj być dzisiaj z nami i zeby to wszystko się nie stało...
ale niestety Tatko... to wszystko stało się faktem :(
niczego nie cofniesz, ja też nie. tych wszystkich zlych słów i wydarzeń jakie miały miejsce przez ostatnie lata.
Często Cię wspominam i są to głównie wspomnienia miłe. staram się nie pamiętać tych rzeczy które były złe. staram się wrzucić je w niebyt tak jakby nie miały znaczenia...
pamiętam dzien kiedy odszedłeś... dzień wcześniej - to byl czwartek - wyjechałem do domu dość późno bo około 20 wieczorem zabierając ze sobą rodziców Rafała, Sylwie i Natalię... droga była długa i męcząca. Dojechaliśmy doiero około 2 w nocy w piątek...
Bylem strasznie zmęczony i poszedłem spać. Zdenerwowało mnie jednak to że tego dnia się tak strasznie upiłeś...
byłem na Ciebie wściekły. ale myślałem o tym żeby wstać rano i zawieść Cię do pracy do Leska...
zasnąłem...
obudził mnie straszny krzyk Mamy: "Adaś, wstawaj Tato spadł i leży nieprzytomny na placu w Lesku". nie zapomnę tego krzyku do końca życia...
w ciągu 10 sekund ubrałem sie i zleciałem na dół gotowy do tego żeby wyjść z domu.
Mama cały czas płakała. Ona czuła że to nie jest po prostu wybryk ojca, ani jakieś małe zasłabnięcie...
Wsiadłem do samochodu i z ogromnymi nerwami wyruszyliśmy do Leska. Na Młynarskiej, na wysokości Kwiatowej minęliśmy rodziców Rafała którzy wybrali się na poranny spacer do miasta.
Była godzina 10:20
Pędziłem strasznie przez obwodnicę w kierunku Zagórza wykorzystując samochód do granic możliwości. Silnik wył a hamulce były rozgrzane do białości...
Jadąc rozmawiałem z mamą. Była strasznie zdenerwowana. Płakała, martwiąc się czy coś się nie stało ojcu. A ja byłem na niego wściekły. Pamiętam, że odgrażałem się strasznie. Do końca życia nie zapomnę jak na drodze przy zajeździe Kmita przed Leskiem powiedziałem w nerwach " Mamo jak ja go nienawidzę"...
To nie była prawda... zawsze kochałem swoich rodziców... i zawsze będę ich kochał...
dojechaliśmy na miejsce. Cała droga trwała może 15 minut.
wjechałem na teren przy dworcu w Lesku gdzie mieściła się hurtownia Taty. zatrzymałem się zaraz za pierwszym ogrodzeniem. Zobaczyłem karetkę pogotowia. To byl prawdopodobnie Mercedes Sprinter albo Ford Transit. To w tej chwili i tak nie ma większego znaczenia ale chcę zapisać jak najwięcej szczegółów z tego dnia.
Widząc stojącą karetkę ulżyło mi. Za chwile okazało się, że jednak była to tylko chwilowa ulga. Pomyślałem że nie jest źle skoro karetka nadal stoi. Pewnie Tato się przewrócił i skaleczył, zranił i go opatrują. Wysiadłem z samochodu. Mama wysiadła również. Zaparkowaliśmy naprzeciwko karetki.
Szedłem wzdłuż karetki. Mijając ją zobaczyłem ze hurtowania Taty jest zamknięta na kłódkę. A przed hurtownią nikogo nie ma.
Spojrzałem na karetkę. A dokładnie na jej tylne drzwi. Wtedy to zobaczyłem coś co mną wstrząsnęło... przez zamknięte drzwi karetki zobaczyłem jak tato leży na noszach a sanitariusze próbują go reanimować.
Otworzyłem boczne drzwi karetki, jednak sanitariuszka mnie przegoniła.
Wiedziałem że jest bardzo źle. Mama powiedziała "Adasiu ona umiera!!!" - wtedy przytuliłem ją. Strasznie płakała. nigdy nie wiedziałem mamy w takim stanie.
Przytulałem ją przez chwile po czym pościłem i pobiegłem do karetki...
Wszedłem tylnymi drzwiami. Spojrzałem na Ciebie i się przeraziłem. Miałeś szeroko, nienaturalnie otwarte oczy, rurkę intubacyjną włożoną do gardła, głęboko otwarte usta, . Wtedy zdałem sobie sprawę jak bardzo jest źle.
Spojrzałem na lekarza i zapytałem "Panowie jak to wygląda?" on spojrzał mi w oczy i tylko pokiwał głową.
Cały czas Cię reanimowali.
Trzymałem twoją rękę w swojej dłoni.
Głaskałem ją i całowałem. powtarzałem patrząc na Ciebie "Tao wstawaj, Tato obudź się, Staruszku nie rób ni tego". Powiedziałem do ekipy karetki: "on jutro ma ślub córki, o nie może umrzeć, on musi żyć". Zapytałem czy robili już elektrowstrząsy. Powiedzieli że tak. Powiedziałem spróbujmy jeszcze raz. On musi żyć. Musimy go uratować.
Odpalili defibrylator. Słyszałem w uszach tylko wycie budzącego się urządzenia. Usłyszałem: odsunąć się! i nastąpił strzał. Tato poderwał się od uderzenia fali wysokiego napięcia prądu. Skurczyły mu sie ręce jednak nie zmieniło to w żaden sposób wyglądu fali na wykresie urządzenia.
Jeszcze raz. Odsunąć się. Strzał. I znów nic. Lekarz pokiwał głową patrząc na mnie. Powiedział nic już tutaj nie pomożemy.
Stałem bezradnie nad Tobą. czułem sie tak bezsilny.Sanitariusze zaczęli zdejmować rękawiczki. Wyszedłem z karetki. Odsunęły się drzwi. Mama dowiedziała się że Tato nie żyje. To było straszne. ta bezsilność. Widziełem mamę która płakała tak bardzo jak jeszcze nigdy w życiu nie widziałem żeby ktoś tak płakał. Był to straszny ból dla mnie. Nic nie mogłem zrobić.
Pomyślałem że muszę spróbować. Wskoczyłem do karetki. Zacząłem robić masaż serca. Szybko jednak zdałem sobie sprawę że w tym przypadku cud sie nie wydarzy...
Lekarz tylko zamknął Tacie oczy. Na jego ciele pojawiły sie plamy opadowe właściwe dla nieboszczyków.
Cały czas miałem nadzieję że to wszystko mi się jeszcze śni... że to tylko zły sen z którego jeszcze się nie obudziłem.
Mama siedziała w karetce głaszcząc Tatę po głowie i całując. W koło było dużo krwi. Tato upadając uderzył się i rozbił głowę powodując dodatkowy krwotok.
Na plac przyjechała Maja, Ewa i Rafał. Maja miała mieć ślub następnego dnia. Dowiedzieli sie tylko że Tato nie żyje. Wszyscy zaczęli płakać. Wszyscy bez wyjątku. Ewa spadła na ziemię zachodząc się łzami. Nie mogłem jej podnieść. Maja podeszła do karetki gdzie leżał Tata na noszach.
Wszyscy płakaliśmy. Ściskając się na przemian. Nie wiem kto dał nam siłę by przez to przejść.
Wziąłem klucze od hurtowni. Wszedłem do hurtowni. Na progu była plama zaschnietej krwi. Tutaj leżała głowa Taty. Plama krwi miała jakieś 10 cm i nieregularny kształt.
Była już prawie sucha. Wziąłem z kantorka ścierkę którą on normalnie wycierał sobie ręce i wytarłem plamę mocząc ścierkę kilkakrotnie w wodzie. Po lewej stronie od wejścia leżał pojemnik z wędlinami przygotowanymi na Berdo. Miał je zawieźć. Już nie zdążył. Zadzwoniłem do Ani która miała tego dnia wyjeżdżać z Warszawy żeby przyjechać na Ślub Majki i Rafała.
Powiedziałem:
-Aniu jesteś jeszcze w pracy.
-tak, ale skończę wcześniej
-Aniu, nie bierz sukienki tej złotej, weź sobie coś ciemnego...
-co się stało
-Aniu, mój Tato nie żyje...
-Aniu zadzwonię później... bo mam teraz sporo roboty...
-trzymaj sie jakoś...
Kończyłem składanie pojemników do chłodni. Spakowałem mięso i wędliny. Wszystko znalazło się w chłodni. Tato leżał cały czas w karetce. Mama, Ewa, Maja i Rafał byli obok niego cały czas. To był najgorszy dzień mojego życia... i trwa nadal...
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)