Po fali wielkiej gonitwy, pędzenia i załatwiania wielu różnych spraw dzisiaj czuję się jakbym nic nie robił. Nie wiem czy ja się do końca nadaję do tego żeby w taki sposób nadzorowac pracę innych ludzi. Czasem wydaje mi sie że trzeba mieć wredny charakter do tego żeby poganiać ludzi.
Poza tym kogo mam poganiać skoro nie mam ani dalekosiężnych celów, ani zbyt wielu pracowników. A z kolei nie należę do typu ludzi którzy odczuwają przyjemność z robienia krzywdy innym ludziom.
Atmosfera świąteczna jakoś na razie nie udziela mi się w ogóle.
Często wracam myślami do tych chwil kiedy Tato był z nami.Nawet teraz czuję jak przechodzą mnie ciarki... on tutaj jest... jestem przekonany że on nad nami czuwa. Pytanie tylko dlaczego musiał odejść. Nie znajduję wytłumaczenia. On byl taki młody...
Miał dopiero 48 lat. A ja w roku w którym umarł nie złożyłem mu ani życzeń z okazji urodzin ani z okazji dnia ojca... może dlatego umarłeś... żebym zrozumiał że nienawiść potrafi zabić... tak jak moja nienawiść pozwoliła zebyś odszedł...
Zasypiając wieczorem często widzę Cię przed zaśnięciem i nie potrafię pojąć jak coś tak strasznego mogło się Tobie przytrafić... Tobie albo nam...
wiem ze nie chciałeś i oddałbyś wszystko żeby tutaj być dzisiaj z nami i zeby to wszystko się nie stało...
ale niestety Tatko... to wszystko stało się faktem :(
niczego nie cofniesz, ja też nie. tych wszystkich zlych słów i wydarzeń jakie miały miejsce przez ostatnie lata.
Często Cię wspominam i są to głównie wspomnienia miłe. staram się nie pamiętać tych rzeczy które były złe. staram się wrzucić je w niebyt tak jakby nie miały znaczenia...
pamiętam dzien kiedy odszedłeś... dzień wcześniej - to byl czwartek - wyjechałem do domu dość późno bo około 20 wieczorem zabierając ze sobą rodziców Rafała, Sylwie i Natalię... droga była długa i męcząca. Dojechaliśmy doiero około 2 w nocy w piątek...
Bylem strasznie zmęczony i poszedłem spać. Zdenerwowało mnie jednak to że tego dnia się tak strasznie upiłeś...
byłem na Ciebie wściekły. ale myślałem o tym żeby wstać rano i zawieść Cię do pracy do Leska...
zasnąłem...
obudził mnie straszny krzyk Mamy: "Adaś, wstawaj Tato spadł i leży nieprzytomny na placu w Lesku". nie zapomnę tego krzyku do końca życia...
w ciągu 10 sekund ubrałem sie i zleciałem na dół gotowy do tego żeby wyjść z domu.
Mama cały czas płakała. Ona czuła że to nie jest po prostu wybryk ojca, ani jakieś małe zasłabnięcie...
Wsiadłem do samochodu i z ogromnymi nerwami wyruszyliśmy do Leska. Na Młynarskiej, na wysokości Kwiatowej minęliśmy rodziców Rafała którzy wybrali się na poranny spacer do miasta.
Była godzina 10:20
Pędziłem strasznie przez obwodnicę w kierunku Zagórza wykorzystując samochód do granic możliwości. Silnik wył a hamulce były rozgrzane do białości...
Jadąc rozmawiałem z mamą. Była strasznie zdenerwowana. Płakała, martwiąc się czy coś się nie stało ojcu. A ja byłem na niego wściekły. Pamiętam, że odgrażałem się strasznie. Do końca życia nie zapomnę jak na drodze przy zajeździe Kmita przed Leskiem powiedziałem w nerwach " Mamo jak ja go nienawidzę"...
To nie była prawda... zawsze kochałem swoich rodziców... i zawsze będę ich kochał...
dojechaliśmy na miejsce. Cała droga trwała może 15 minut.
wjechałem na teren przy dworcu w Lesku gdzie mieściła się hurtownia Taty. zatrzymałem się zaraz za pierwszym ogrodzeniem. Zobaczyłem karetkę pogotowia. To byl prawdopodobnie Mercedes Sprinter albo Ford Transit. To w tej chwili i tak nie ma większego znaczenia ale chcę zapisać jak najwięcej szczegółów z tego dnia.
Widząc stojącą karetkę ulżyło mi. Za chwile okazało się, że jednak była to tylko chwilowa ulga. Pomyślałem że nie jest źle skoro karetka nadal stoi. Pewnie Tato się przewrócił i skaleczył, zranił i go opatrują. Wysiadłem z samochodu. Mama wysiadła również. Zaparkowaliśmy naprzeciwko karetki.
Szedłem wzdłuż karetki. Mijając ją zobaczyłem ze hurtowania Taty jest zamknięta na kłódkę. A przed hurtownią nikogo nie ma.
Spojrzałem na karetkę. A dokładnie na jej tylne drzwi. Wtedy to zobaczyłem coś co mną wstrząsnęło... przez zamknięte drzwi karetki zobaczyłem jak tato leży na noszach a sanitariusze próbują go reanimować.
Otworzyłem boczne drzwi karetki, jednak sanitariuszka mnie przegoniła.
Wiedziałem że jest bardzo źle. Mama powiedziała "Adasiu ona umiera!!!" - wtedy przytuliłem ją. Strasznie płakała. nigdy nie wiedziałem mamy w takim stanie.
Przytulałem ją przez chwile po czym pościłem i pobiegłem do karetki...
Wszedłem tylnymi drzwiami. Spojrzałem na Ciebie i się przeraziłem. Miałeś szeroko, nienaturalnie otwarte oczy, rurkę intubacyjną włożoną do gardła, głęboko otwarte usta, . Wtedy zdałem sobie sprawę jak bardzo jest źle.
Spojrzałem na lekarza i zapytałem "Panowie jak to wygląda?" on spojrzał mi w oczy i tylko pokiwał głową.
Cały czas Cię reanimowali.
Trzymałem twoją rękę w swojej dłoni.
Głaskałem ją i całowałem. powtarzałem patrząc na Ciebie "Tao wstawaj, Tato obudź się, Staruszku nie rób ni tego". Powiedziałem do ekipy karetki: "on jutro ma ślub córki, o nie może umrzeć, on musi żyć". Zapytałem czy robili już elektrowstrząsy. Powiedzieli że tak. Powiedziałem spróbujmy jeszcze raz. On musi żyć. Musimy go uratować.
Odpalili defibrylator. Słyszałem w uszach tylko wycie budzącego się urządzenia. Usłyszałem: odsunąć się! i nastąpił strzał. Tato poderwał się od uderzenia fali wysokiego napięcia prądu. Skurczyły mu sie ręce jednak nie zmieniło to w żaden sposób wyglądu fali na wykresie urządzenia.
Jeszcze raz. Odsunąć się. Strzał. I znów nic. Lekarz pokiwał głową patrząc na mnie. Powiedział nic już tutaj nie pomożemy.
Stałem bezradnie nad Tobą. czułem sie tak bezsilny.Sanitariusze zaczęli zdejmować rękawiczki. Wyszedłem z karetki. Odsunęły się drzwi. Mama dowiedziała się że Tato nie żyje. To było straszne. ta bezsilność. Widziełem mamę która płakała tak bardzo jak jeszcze nigdy w życiu nie widziałem żeby ktoś tak płakał. Był to straszny ból dla mnie. Nic nie mogłem zrobić.
Pomyślałem że muszę spróbować. Wskoczyłem do karetki. Zacząłem robić masaż serca. Szybko jednak zdałem sobie sprawę że w tym przypadku cud sie nie wydarzy...
Lekarz tylko zamknął Tacie oczy. Na jego ciele pojawiły sie plamy opadowe właściwe dla nieboszczyków.
Cały czas miałem nadzieję że to wszystko mi się jeszcze śni... że to tylko zły sen z którego jeszcze się nie obudziłem.
Mama siedziała w karetce głaszcząc Tatę po głowie i całując. W koło było dużo krwi. Tato upadając uderzył się i rozbił głowę powodując dodatkowy krwotok.
Na plac przyjechała Maja, Ewa i Rafał. Maja miała mieć ślub następnego dnia. Dowiedzieli sie tylko że Tato nie żyje. Wszyscy zaczęli płakać. Wszyscy bez wyjątku. Ewa spadła na ziemię zachodząc się łzami. Nie mogłem jej podnieść. Maja podeszła do karetki gdzie leżał Tata na noszach.
Wszyscy płakaliśmy. Ściskając się na przemian. Nie wiem kto dał nam siłę by przez to przejść.
Wziąłem klucze od hurtowni. Wszedłem do hurtowni. Na progu była plama zaschnietej krwi. Tutaj leżała głowa Taty. Plama krwi miała jakieś 10 cm i nieregularny kształt.
Była już prawie sucha. Wziąłem z kantorka ścierkę którą on normalnie wycierał sobie ręce i wytarłem plamę mocząc ścierkę kilkakrotnie w wodzie. Po lewej stronie od wejścia leżał pojemnik z wędlinami przygotowanymi na Berdo. Miał je zawieźć. Już nie zdążył. Zadzwoniłem do Ani która miała tego dnia wyjeżdżać z Warszawy żeby przyjechać na Ślub Majki i Rafała.
Powiedziałem:
-Aniu jesteś jeszcze w pracy.
-tak, ale skończę wcześniej
-Aniu, nie bierz sukienki tej złotej, weź sobie coś ciemnego...
-co się stało
-Aniu, mój Tato nie żyje...
-Aniu zadzwonię później... bo mam teraz sporo roboty...
-trzymaj sie jakoś...
Kończyłem składanie pojemników do chłodni. Spakowałem mięso i wędliny. Wszystko znalazło się w chłodni. Tato leżał cały czas w karetce. Mama, Ewa, Maja i Rafał byli obok niego cały czas. To był najgorszy dzień mojego życia... i trwa nadal...